Połaskotać słonia czyli arbuzowa opowieść. Część 11 – Grawitacja szczęścia

image_pdfimage_print

Siedzieliśmy w ciszy, w której każdy starał się odpowiedzieć sobie na pytanie: co to za listy? I przede wszystkim: od kogo? Spojrzałem na Wrażliwość. Ona wiedziała, kto je napisał. Wiedziała, za kim tak tęskni Mędrzec i czyje serce jest drugą połówką jego serca, ale nie mogła nam tego powiedzieć. Musiał to zrobić on, oczywiście, jeśli chciał. Tymczasem Mędrzec nie odzywał się ani jednym słowem, gestem czy spojrzeniem. Nie wiem, ile niemroków minęło, gdy po prostu wstał, podszedł do półki z książkami i wyciągnął jedną z nich. Oprawiona była delikatnym materiałem z włókien orzecha kokosowego. Trzymał ją w dłoniach tak, jakby była najcenniejszym tomem z jego zbiorów. Już za chwilę mieliśmy się okazję przekonać, że tak właśnie było.

Mędrzec położył książkę na stole, na środku pokoju. Nieoczekiwanie uśmiechnął się i otworzył ją. Spojrzałem na pierwszą stronę i dotarło do mnie, że Mędrzec właśnie otwiera przed nami swoje serce. Otwiera je szeroko na oścież. Przed nami leżał jego dziennik, zatytułowany „Na dnie studni”. Lśniące od kredek litery podpowiadały, że tytuł został dodany całkiem niedawno, jakby dopiero tutaj, na wyspie z arbuza, autor odnalazł właściwe słowa do nazwania swojej historii. Gdy przewracaliśmy kolejne kartki słyszeliśmy bicie własnych serc.

Mędrzec odwiedził Wyspę Kokosową jako nastolatek. Powodem jego wizyty był znaleziony w butelce list, który oceanem dotarł na jego rodzinną wyspę. W liście tym ktoś szukał odpowiedzi na pytanie, skąd się bierze szczęście. Zapach listu nie pozostawiał wątpliwości, skąd go wysłano. Mędrzec wyruszył więc w podróż, aby odnaleźć tajemniczego nadawcę i, jednocześnie, aby znaleźć odpowiedź na pytanie, które od dawna nurtowało również jego samego. Gdy dotarł na miejsce, na plaży spotkał bawiące się dzieci. Zapytane o kogoś, kto szuka szczęścia, chórem odpowiedziały, że to na pewno ich wspaniała Księżniczka Sophia! Wspaniała dlatego, że cały czas szuka sposobu na to, aby inni byli szczęśliwi. Mędrzec spotkał ją w bibliotece – największej, jaką kiedykolwiek widział. Siedziała uśmiechnięta pośród niezliczonej ilości książek, a jej uroda onieśmieliła go tak bardzo, że – jak sam zaznaczył na marginesie dziennika – w jednej chwili miał bardziej różowe rumieńce, niż Zygfryd kiedykolwiek. Zaledwie po niemroku rozmowy oboje poczuli, że są jak dwie połówki kokosa. Biblioteka zaś stała się domem dla ich mądrych, otwartych na wiedzę serc i umysłów.

Niekończące się rozmowy pozwalały im dyskutować o wszystkim i o niczym. Nawet jak milczeli, to cały czas rozmawiali, najczęściej szukając sposobu na uszczęśliwianie innych. Ich serca rozumiały się bez słów, co znacznie ułatwiało te poszukiwania. Największą radość sprawiało obojgu, gdy owocami swoich dociekań mogli dawać szczęście. Uczyli nie tylko tego, czym szczęście jest, jak go szukać i gdzie odnaleźć, ale przede wszystkim – jak się nim dzielić. A, jak wiadomo, najlepszym nauczycielem jest dobry przykład.

Księżniczka i Mędrzec dzielili się swoją mądrością z każdym, kto tego chciał. A że chcieli wszyscy, nasza para była bardzo zapracowana. Biblioteka bez ustanku zapełniała się zarażonymi bakcylem wiedzy mieszkańcami archipelagu. Bardzo często była też miejscem dyskusji na różne tematy. Serce Mędrca aż podskakiwało z radości, gdy poznawał kolejne pokolenia młodych poszukiwaczy wiedzy o życiu i szczęściu, którzy tak, jak on, będą chcieli przekazywać ją dalej.

Księżniczka stała się Królową. Mędrzec nastolatek stał się dorosłym Mędrcem. Czas jednak dla nich nie istniał – wciąż młodzi duchem i sercem kontynuowali swoją misję niesienia szczęścia. Pewnego niemroku Sophia przyniosła książkę o Wyspie Arbuzowej – przepięknej krainie, której mieszkańcy zagubili zdolność czerpania radości z małych rzeczy. Razem ją przeczytali i razem postanowili, że to miejsce potrzebuje ich wiedzy i doświadczenia. I choć rozstanie było bardzo trudne – Królowa ze względu na swoje obowiązki musiała pozostać na Wyspie Kokosowej – ich rozmowy, mimo rozłąki, trwały nadal. Przybrały tylko inną postać. Od tamtej chwili pełne ciepła i troski słowa pakowane były w koperty i nieustannie wędrowały między wyspami Oceanu Uśmiechu.

Dziwnie się czułem przeglądając kolejne strony. Mędrzec kojarzył mi się zawsze z wyspą z arbuza. Był jej nierozerwalną częścią tak jak słońca, zatoki, góry czy każda z palm. Tworzył ją sobą i swoją mądrością. Tak jakby był tu zawsze, jakby się tutaj urodził i przeżył każdy z niemroków właśnie na tej wyspie. Nie potrafiłem sobie wyobrazić wyspy bez niego, ani bez któregokolwiek z moich przyjaciół. Jednak z każdą przeczytaną stroną, dziennik coraz bardziej przypominał mi opowiadanie „Sekret szczęścia”, w którym kolorowy motyl tylko na wolności mógł być szczęśliwy. Tylko swobodny lot, którego kierunek nadawało serce, mógł zachwycać i nieść szczęście dalej, tam gdzie było najbardziej potrzebne. A przecież to, że Mędrzec pomagał innym i był dla innych uosobieniem mądrości, wcale nie umniejszało jego bycia naszym przyjacielem, bycia jednym z nas. Wręcz przeciwnie – wzmacniało tę więź, dodawało relacji jeszcze większej wyjątkowości i stanowiło o istocie przyjaźni. Tym bardziej, że sami mogliśmy mu w tym pomagać. O tym właśnie była ostatnia część dziennika – o przyjaźni na Wyspie Arbuzowej.

Czytając zapiski Mędrca, powracaliśmy myślami do minionych chwil, a nasze serca ponownie przeżywały towarzyszące im emocje. Pojawiła się w nich też duma z tego, że mogliśmy stać się częścią tak wyjątkowych historii. Nie zdawaliśmy sobie wcześniej sprawy, że to nie tylko my uczymy się od Mędrca, ale i on od nas. Od pewnego momentu wiele wpisów było opatrzonych rysunkami. Dopiero później zrozumiałem, że jesteśmy również doskonałymi nauczycielami, jeśli chodzi o naukę dystansu do siebie samego i swoich umiejętności. Mędrzec napisał o tym na marginesie jednej ze stron, wspominając swój taniec w rytm „Deszczowej piosenki”.

Niektóre fragmenty listów Mędrzec przepisywał do dziennika. To dało nam możliwość poznania, jak różne tematy poruszali, jakie towarzyszyły temu odkrycia i ile radości sprawiało to im samym.

Dziwne, ale też bardzo intrygujące jest to, że choć sami wskazujemy innym drogę do uśmiechu czy szczęścia i wydawać by się mogło, że to my nadajemy temu kierunek, to nasze rady nas samych zaskakują. Odkryłam też w sobie ciekawość siebie – zdarza mi się pomyśleć: „ciekawe, co jeszcze wymyślimy”. Zupełnie, jakbym patrzyła na nas, na siebie, z zewnątrz – napisała Sophia w jednym z listów.

Poniżej znajdowała się odpowiedź Mędrca:

To wszystko nas zaskakuje, bo na to pozwalamy. Pozwalamy się ponieść temu, co podpowiada nam serce. Nie ustalamy jednej konkretnej drogi do uśmiechu, bo taka nie istnieje. Pozwala to też, jak słusznie zauważyłaś, Najdroższa, odnajdywać w tym wszystkim nas samych przez siebie. Zaskakujemy sami siebie i mamy przy tym mnóstwo radości. Sami też pobudzamy naszą ciekawość, skłaniamy się do rozmyślań, niekiedy do zadumy. To nam pozwala wychodzić poza schematy i rozwija nas.

Dziennik pełen był takich rozmów, rozmyślań i wniosków. A tym, co uderzało czytającego z każdym zdaniem, był ogromny szacunek, którym dwoje piszących obdarzało nie tylko siebie nawzajem, ale też bohaterów swoich historii.

Zaczynałem się zastanawiać nad tytułem dziennika Mędrca, gdy Alfi przewrócił kolejną kartkę. Nadchodzące strony różniły się od poprzednich. Było w nich mnóstwo wzorów matematycznych i wyliczeń. Kilka niemroków wpatrywaliśmy się w ten pozorny bałagan, aby nagle zrozumieć i ułożyć wszystko w logiczną całość. Mędrzec nie tylko potrafił znaleźć szczęście i podzielić się nim, on także potrafił je zdefiniować i obliczyć. Swoją teorię nazwał Grawitacją Szczęścia. Odkrył, że szczęście można nie tylko znaleźć czy to pod małym krzaczkiem, czy dużą palmą. Szczęście unosi się w powietrzu i czeka, aż ktoś je zaprosi do siebie lub wskaże miejsce, z którego wypatrują go czyjeś nieśmiałe oczy. Ale jak to zrobić? Uśmiech, życzliwość, pomoc i przyjaźń – to główne czynniki, które zwiększają grawitację drobinek szczęścia. Wtedy stają się one cięższe niż powietrze i, opadając, uszczęśliwiają. Przekonany od dawna o słuszności swojej teorii, Mędrzec zrozumiał ostatnio (a dokładnie, kiedy na zakończenie wyprawy po skarb spojrzał w studnię), że jego wzór jest niekompletny! W swoich obliczeniach brał zawsze pod uwagę grupę przyjaciół jako całość. Nie liczył siebie, jako niezbędnego składnika szczęścia innych – a powinien był liczyć.

Ledwo zamknęliśmy książkę, wiedzieliśmy już, że była to najbardziej niezwykła historia, jaką mogliśmy przeczytać. Po raz kolejny okazało się, że aby odczytać pewne rzeczy, trzeba zamknąć oczy. „Na dnie studni”, choć opowiadał o odwiedzanych przez Mędrca miejscach i niektórych wydarzeniach, w których uczestniczył, nie był typowym dziennikiem. Nie był chronologicznym zapisem dnia po dniu, raczej opowieścią o tym, co w życiu ważne. Był to pamiętnik, w którym Mędrzec odnotowywał każdy napotkany ślad szczęścia i sposób na podzielenie się nim. Była to opowieść o tych, których spotkał podczas swoich podróży, o rozmowach z nimi i odnajdywaniu nie tylko innych, ale też siebie samego, oraz o magii pomocy i przyjaźni. Każda ze stron tej niezwykłej książki uczyła, jak zamieniać słowa „ja” na „my” czy „moje” na „nasze”. Gdyby szczęście było przedmiotem nauczanym w szkole, ta książka stanowiłaby idealny do niego podręcznik.

Dziennik Mędrca nie był zapisany nawet w połowie. Puste kartki, które czekały na kontynuację, były jak nadzieja i obietnica, że to dopiero początek, co wlało nam w serca dużo radości. Gdy patrzyłem na swoich przyjaciół, rozumiałem jeszcze bardziej niż zwykle to, o czym dziennik opowiadał – że szczęście jest czymś, co ma sens tylko wtedy, gdy możemy się nim podzielić. Spojrzałem na Mędrca. Uśmiechnął się, a w jego oczach zobaczyłem ten błysk. Nim zdążyłem zastanowić się nad tym, co może oznaczać, wszyscy usłyszeliśmy słowa: „Dziękuję, że jesteście”.

Mały Cud

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *