Zbierając okruszki czyli arbuzowa opowieść. Część 3 – Wszystkie pociechy Radości

image_pdfimage_print

Mieszkała nad samym brzegiem oceanu, tuż przy Przystani Radości. Niedaleko jej tarasu cumowały małe statki, łódki, czasem nawet tratwy, dzięki czemu mogła być zarówno świadkiem, jak i uczestnikiem licznych powitań, uścisków oraz łez wzruszenia. W dniu, w którym w powietrzu unosił się słodki zapach kokosowych racuchów, w chwili, kiedy szykująca się do wyjścia Radość właśnie wyciągnęła najbardziej słoneczną ze swoich sukienek, do przystani przycumowała spora łódka. Małe pociechy Radości, wystrojone przez mamę w kolorowe kokardy i czapeczki, niecierpliwie tupały nogami i już chciały pobiec w kierunku domu Cierpliwości, kiedy nagle rozległo się głośne pukanie. I nim Radość oczywistym zwyczajem zdążyła zaprosić przybyłych w swoje skromne progi, oni bezceremonialnie rozsiedli się na największym hamaku między salonowymi palmami.

– Dokąd się wybierasz? – odezwały się przez nikogo niepytane Wątpliwości.

– Idziemy do Cierpliwości. Odwiedzają ją dziś nasi nowi przyjaciele, a sądząc po unoszącym się w powietrzu aromacie będzie to smakowite spotkanie – grzecznie wytłumaczyła Radość i usiadła w fotelu.

– Jesteś pewna, że cię tam potrzebują? Może chcą spokojnie porozmawiać i powspominać? Po co im taka spontaniczna, wiecznie podskakująca Radość? – Wątpliwości kontynuowały pytania, zajmując coraz więcej miejsca na hamaku i w głowie Radości.

– Najczęściej jestem tam mile widzianym gościem – odpowiedziała lekko pobladła Radość. – Szczególnie, gdy zabieram ze sobą moje małe pociechy – dodała niepewnym głosem.

– Oczywiście, że Radość jest zawsze mile widziana – wtrąciły się Obawy – ale są chwile, w których powinna ustąpić miejsca innym, nie sądzisz?

– To, że się gdzieś pojawię nie oznacza, że zabraknie miejsca dla pozostałych – odpowiedziała Radość, ale tym razem w jej głosie dało się wyczuć pewne… obawy.

Rozmowa z Wątpliwościami i Obawami trwała jeszcze kilka chwil, a Radość coraz bardziej zapadała się w fotel. Już była bliska podjęcia decyzji o pozostaniu w domu, gdy podbiegły do niej wszystkie jej pociechy. Gotowe do wyjścia maluchy, tupiąc z niecierpliwości nóżkami nie ustawały w pytaniach.

– Idziemy!? Idziemy!? Możemy już wychodzić?! Mamo, chodź!

Przy ostatnim zawołaniu próbowały chwycić swoimi drobnymi rączkami dłonie Radości i wyciągnąć mamę z fotela. Cóż, entuzjazm pociech nie pozostawiał miejsca na dalsze rozmowy i rozważania. Radość podniosła się i zabierając dzieci wyszła na spotkanie. Opuszczając dom spojrzała jeszcze na siedzących w hamakach, niezapowiedzianych gości. Teraz wydawało jej się, że hamaki zwiększyły swój rozmiar, a może to Wątpliwości i Obawy stały się mniejsze?

Kiedy przybyli na miejsce, spoglądając na zajadających racuchy znajomych oraz nowopoznanych gości Radość szybko nabrała pewności, że decyzja o przyjściu była dobrą decyzją. Dzieciaki, nie czekając na zachętę do poczęstunku czy zabawy, swobodnie rozbiegły się między zebranymi, obdarzając swoim zainteresowaniem zarówno starych, jak i nowych przyjaciół. Przybycie wesołej rodzinki mnożyło uśmiechy przeplatane kolejnymi kęsami pyszności. I tylko Królowa Sophia, uważnie przyglądając się Radości, zauważyła, że jej rumieńce są jakby ciut bledsze niż zazwyczaj, a uśmiech nie ma w sobie dawnego blasku.

– Czy wszystko u ciebie w porządku? – zapytała, podchodząc do przyjaciółki.

– Tak – odparła Radość bez przekonania – choć pojawiły się dziś u mnie… Nie, nie tak zwyczajnie pojawiły. W moim domu wygodnie rozsiadły się dziś Wątpliwości i Obawy, nie pozwalając w pełni cieszyć się codziennymi przyjemnościami.

Królowa wysłuchała opowieści Radości, po czym zwracając się do zebranych powiedziała:

– Kochani, wydaje mi się, że to idealna pora na spacer. Przejdźmy się w kierunku przystani. Chyba ktoś zagubił się w swej podróży i potrzebuje pomocy we wskazaniu dalszej drogi.

Wspólny spacer wypełniła żywa dyskusja, a niektóre z poruszanych tematów dotyczyły Wątpliwości i Obaw. Zygfryd zastanawiał się, czy są to te same postacie, które niezapowiedziane wpadały do niego, jeszcze zanim został otoczony troskliwą opieką swoich arbuzowych przyjaciół. Spokój, spacerujący obok Róży, próbował nauczyć swoją towarzyszkę wstawiania przecinków w zdania, wypowiadane przez nią jednym tchem. A Tomi, otoczony pociechami Radości, opowiadał im o tym, co go inspiruje i obiecał, że na miejscu nauczy wszystkie robienia łódek z papieru. Gdy więc tylko weszli do domu, maluchy zaciągnęły Tomiego do swojego pokoju, wyciągnęły bloki, zeszyty i kartki, po czym grzecznie usiadły dookoła chłopca i czekały na lekcję.

W tym samym czasie pozostali zebrali się w palmowym salonie, witając siedzące tam ciągle Wątpliwości i Obawy, które w towarzystwie przyjaciół wydały się Radości znacznie mniejsze od tych, które pozostawiła tu wychodząc.

– Widzę, że wy wciąż w podróży – zwróciła się do siedzących w hamakach Królowa Sophia. – Ciągle szukacie swojego miejsca, niestrudzenie odwiedzacie kolejne zakątki Oceanu Uśmiechu z nadzieją, że w końcu zagościcie gdzieś na dłużej.

– My… my tylko… –  Wątpliwości próbowały tłumaczyć swoją obecność, ale speszone ilością przyjaciół wspierających Radość stały się tak małe, że ich piskliwy, dobiegający z głębi hamaka głos był ledwie słyszalny.

– Na nas już czas – równie cichym głosem powiedziały Obawy, próbując wspólnymi siłami przedostać się z hamaka na podłogę, co przy ich obecnym rozmiarze wydawało się nie lada wyczynem.

– I to najwyższy! – piski Obaw skwitował krótko Zrozumienie. – Bardzo się cieszę, że tak doskonale się rozumiemy – dodał, uśmiechając się do Radości.

Wątpliwości i Obawy zaczęły biec w kierunku pomostu, do którego przymocowana była ich łódka. Przebierające małymi nóżkami stadko w niczym nie przypominało pewnych siebie przybyszów, którzy rano zawitali do domu Radości. Wyglądali naprawdę śmiesznie i na dodatek, po dotarciu do brzegu okazało się, że mają spory problem. O ile jeszcze wszystkim Wątpliwościom i Obawom udało się jakimś cudem podskoczyć na tyle wysoko, aby dostać się na łódkę, to już na niej wyglądały tak, jakby ktoś kilkakrotnie powiększył ich środek transportu. Wszystko było dla nich za duże! A właściwie to one były do wszystkiego za małe i choć z całych sił napinały mięśnie, aby podnieść żagiel, ten ani nie drgnął. A próba udźwignięcia wiosła wyglądała jak zapasy mrówki z drzewem! Stało się jasne, że tą łódką wyspy nie opuszczą. Radość patrzyła z rozbawieniem na całą sytuację, zastanawiając się jednocześnie z przyjaciółmi, jak wyprawić niepożądanych gości w podróż.

Wszyscy stali tak dłuższą chwilę szukając w głowach jakiegoś rozwiązania, gdy nagle z domu Radości wyskoczyły małe pociechy. Pokazały wszystkim łódki z papieru, których nauczył je robić Tomi. Trzeba przyznać, że łódki były pięknym efektem zarówno zdolności małych rączek, jak i talentu nauczycielskiego Tomiego. Mędrzec z Sophią spojrzeli na siebie i po chwili uśmiech wypełnił ich twarze. Nie wypowiadając ani jednego słowa omówili między sobą pomysł, który wpadł im właśnie do głów. Mędrzec poprosił jednego z maluchów, aby użyczył mu łódkę z papieru i trzymając małe arcydziełko w dłoniach spoglądał to na łódkę, to na jedną z Obaw. Po chwili przybliżył do siebie obiekty swoich porównań, co potwierdziło jego przypuszczenia.

– Rozmiar pasuje! – podsumował z radością w głosie.

Po tym stwierdzeniu wszyscy już wiedzieli, na jaki pomysł wpadli Mędrzec i Sophia. Małe pociechy były dumne z tego, że ich pierwsze statki z papieru odegrają tak wzniosłą rolę w odprawieniu malutkich teraz – choć tak dużych jeszcze o poranku – Wątpliwości i Obaw. Gdy wszystkie, co do jednej, znalazły się na białych łódkach, dzieciaki dokonały uroczystego wodowania świeżo powstałych żeglarskich cudów. Jednak ku zdumieniu obserwujących łódki wcale nie odpływały! Niewzruszone unosiły się na tafli wody tuż przy samym pomoście.

– No tak… – westchnął Zrozumienie – przecież Wątpliwości i Obawy się rozwiewa. Same tak nie odpłyną.

Miał rację – to było oczywistą oczywistością. A dzień był bezwietrzny i niektórzy zastanawiali się już, gdzie można będzie przenocować pasażerów papierowej floty w oczekiwaniu na wiatr. Nieoczekiwanie otrzeźwił wszystkich nieśmiały głos i pytanie Zygfryda.

– A czy ro-rozwiać, to to sa-samo co ro-rozdmuchać?

Stojący przy pomoście spojrzeli na siebie, a po ich minach widać było, że nie za bardzo wiedzą, co ich różowy przyjaciel ma na myśli. Zygfryd zauważył otwarte usta przyjaciół, które miały im pomóc w ogarnięciu sytuacji. Nie trzymając ich dłużej w takim stanie kontynuował.

– Bo je-jeśli to to sa-samo, mo-możemy dmu-muchać w kierunku łó-łódek i tym spo-sposobem skie-kierujemy je na pełne mo-morze. O, tak!

I nie czekając na reakcję innych, wziął głęboki wdech i zaczął z całych sił dmuchać w stronę małych łódeczek. Jedna od razu się poruszyła i zaczęła płynąć, na co pozostali bez słowa podeszli do brzegu i zaczęli dmuchać razem z Zygfrydem. Po chwili cała papierowa armada ruszyła w kierunku słońca, które zaczęło się już chować za horyzontem, a po drugiej chwili, a może po trzeciej, po niechcianych gościach pozostało już tylko wspomnienie.

Radość przytuliła Zygfryda i podziękowała przyjaciołom za pomoc. Nikt nie miał wątpliwości, że Obawy i Wątpliwości będą wracać, próbując zasiać swoje ziarenka w sercach mieszkańców. Jednak oni już wiedzieli, że należy się kierować sercem i tym, co nam podpowiada. I po raz kolejny przekonali się o sile przyjaźni, która potrafi sobie poradzić nie tylko z brakiem wiatru.

Mały Cud

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *