Połaskotać słonia czyli arbuzowa opowieść. Część 10 – Postscriptum

image_pdfimage_print

Ciepło kominka dodawało bibliotece Mędrca przytulności. Miękkie fotele powoli odbierały od nas zmęczenie wywołane przyjemnymi, ale jednak wyczerpującymi poszukiwaniami. Delikatne dźwięki odnalezionego ukulele odbijały się od wypełnionych książkami półek i mieszały z aromatem parującej herbaty. Cicho przesuwając swoje wskazówki – raz do przodu, raz do tyłu – stary zegar z wahadłem otulał nasze serca spokojem. I pewnie wszechogarniające uczucie odprężenia i wewnętrznego zadowolenia odmalowane na naszych twarzopyszczkach trwałoby jeszcze wiele niemroków, gdyby nie… Ciekawość. To ona kazała nam skupić spojrzenia na tajemniczym pudełku stojącym w samym rogu biblioteki Mędrca.

Mędrzec zauważył znaki zapytania skrzące się w naszych oczach. Pozwolił nam przysunąć wcale nie lekkie pudło, podniósł jego pokrywę i odsłonił przed nami jedną ze swoich tajemnic. Pudełko było po brzegi wypełnione… listami! Mędrzec wyjął jeden z nich i oddał go w moje ręce. Zachęcona delikatnym uśmiechem otworzyłam kremową kopertę, wyjęłam list napisany pięknym, starannym pismem i zaczęłam czytać:

 

Archipelag Wysp Kokosowych, dzień czerwonego słońca w kapeluszu

Maurycy Myszka
Kocyk pod Szóstą Palmą
Wyspa Wiórkowa
Archipelag Wysp Kokosowych

                                                                     Sz. P. Mędrzec
                                                                               Pudełko w samym rogu
                                                                               Biblioteka z kominkiem
                                                                               Wyspa Arbuzowa

Drogi Mędrcze!

       Do dzisiejszego dnia z uśmiechem wspominamy Twój ostatni pobyt na wyspach. Nasze serca przepełnione są wdzięcznością za liczne rady, niekończące się rozmowy i niezapomniane chwile, do których wciąż powracamy myślami.
       Parę odcieni słońca temu obchodziliśmy Święto Spadających Kokosów. Zbiory w tym sezonie był wyjątkowo udane. Kokosy spadały jak szalone, a my pilnowaliśmy, by najmłodsi nie podchodzili zbyt blisko palm. Rozbrykana Kamilka jak zwykle nie potrafiła ustać w miejscu. Koniecznie chciała pobiegać między spadającymi kokosami, a gdy to zrobiła, jeden z nich uderzył naszą niepokorną uciekinierkę w głowę. Skończyło się guzem i czkawką, przy czym guz już zniknął, ale czkawka – pozostała. 
      Potrzebujemy Twojej pomocy i rady. Proszę, prześlij nam jeden ze swych niezawodnych przepisów na czkawkę.

Czekam na odpowiedź i z góry dziękuję. 

                                                                                               Maurycy Myszka

 

Mocno przejęty historią Kamilki, Mędrzec od razu sięgnął po kartkę i pióro. Skreślił na papierze odpowiedź, w której zawarł recepturę na eliksir przeciwczkawkowy. Była ona bardzo prosta: wystarczyło parę kropel mleczka kokosowego, odrobina morskiej bryzy i pięć płatków zasuszonej rosy. A nam wystarczyło jedno zachęcające skinienie Mędrca, by z radością odkrywać tajemnice kolejnych listów.

Natchnienie dołożył drewno do kominka, Róża przyniosła dzbanek świeżo zaparzonej herbaty i rozpoczęliśmy otwieranie kopert, słodko pachnących prażonymi wiórkami kokosowymi. Znaleźliśmy w nich listy zawierające lawinę ciepłych słów, wyrazów wdzięczności, próśb o porady oraz historii, które potrzebowały wysłuchania, przeczytania i zrozumienia. Każdy z nich był wyjątkowy. Były listy kolorowe, nakreślone małymi rączkami dopiero poznającymi kształt liter. Były też listy, w których doświadczenie piszącego widoczne było w każdym wyrazie. Każdy akapit, wers, a nawet każdy przecinek napisane były ze starannością, z której dało się wyczytać ogromny szacunek, jakim obdarzony został ten, do kogo list był skierowany.

Czytając listy do Mędrca zdaliśmy sobie sprawę, że pewne rzeczy były dla nas oczywiste. Wiedzieliśmy, że Mędrzec jest uosobieniem nie tylko mądrości – jego pełne ciepła, zrozumienia i potrzeby niesienia pomocy serce było idealnym adresatem tych wszystkich listów. Na znajomości Mędrca kończyło się jednak to, co oczywiste. Reszta była jednym wielkim i wieloma małymi znakami zapytania. Choć nigdy nie myśleliśmy o naszej wyspie jako jedynej na Oceanie Uśmiechu, świadomość istnienia Archipelagu Wysp Kokosowych była dla nas dużym zaskoczeniem. Tym bardziej, że nadawca listu wspomniał o tym, że Mędrzec odwiedził już kiedyś archipelag. A dalsza treść listu jasno wskazywała, że pobyt ten nie był zaledwie krótkimi odwiedzinami – powody wdzięczności sugerowały, że Mędrzec spędził tam sporo czasu.

Myśli w mojej głowie były zagubione w próbach odpowiedzi na wszystkie pojawiające się pytania. Wiedziałam jednak, że to pudełko jest początkiem niezwykłej historii. Tak niezwykłej, jak jej bohaterowie. Wszyscy bez wyjątku chcieliśmy ją poznać. Nawet Zygfryd, pochłonięty do tej pory grą na ukulele, przerwał swoje zajęcie i uchwycił trąbą jedną z kopert. Powoli, z niezwykłą delikatnością, wyciągnął jej zawartość i bez zająknięcia odczytał treść listu. Gdy skończył czytanie, jego słoniowe oczy były pełne wzruszenia.

– To je-jest prze-przepiękne – powiedział, a my wiedzieliśmy, że oczarowała go nie tylko przeczytana historia. – Te-ten za-zapach, te-te li-litery… – wyszeptał, dotykając trąbą każdej po kolei.

– Tradycyjne listy mają w sobie tyle uroku! – wykrzyknęła Juanita.

– I zachwycają talentami piszących! – wtórował jej Tomi, pokazując rysunek dołączony do jednego z dziecięcych listów.

– Ale kiedy napiszesz list pełen zapytań albo gdy chcesz się podzielić włażeniami  czy uczuciami to na odpowiedz musisz czekać i czekać a to już nie jest takie fajne – jak zwykle jednym tchem powiedziała Róża.

– To, co wyczekiwane, często cieszy dużo bardziej – filozoficznie odparł Alfi.

– A niecierpliwe wypatrywanie listonosza staje się częścią pięknych wspomnień – dodał zamyślony Grześ.

– Czy to tak, jak z czekaniem na Świętego Mikołaja? – zapytała Łucja.

– Trochę inaczej – z uśmiechem odparł Natchnienie. – Wiemy przecież dokładnie, którego dnia przychodzi Święty Mikołaj. A z listem jest różnie. Nawet jeśli już się go spodziewamy, oczekiwania trwają nieraz długie niemroki. Z drugiej strony,  kiedy już go dostaniemy, to radość rekompensuje nam czekanie. Widzę jednak niewątpliwe podobieństwo – kontynuował. – Zarówno w przypadku prezentów, jak i listów, nie wiemy, co się w nich znajduje, póki ich nie rozpakujemy.

Patrzyłam na wszystkie listy i czułam życzliwość ich nadawców. Wszyscy ją czuliśmy. Mieszkańcy nieznanego nam archipelagu stali się nam bliżsi, mimo, że osobiście ich nie poznaliśmy. Choć to nie do końca jest prawdą, bo dzięki listom poznaliśmy ich troski, potrzeby i radości, ale też i wdzięczność, którą pozostawił w nich Mędrzec. Czuliśmy coś jeszcze – czuliśmy dumę, że możemy być przyjaciółmi tak dobrego człowieka, którego serce służy każdemu, kto tego potrzebuje. Stojąc wtedy w jego bibliotece zrozumiałam, dlaczego cały czas się uczył i starał się być jeszcze mądrzejszy. Nie robił tego dla siebie, ale dla nas – mieszkańców każdej z wysp na całym Oceanie Uśmiechu.

Spojrzałam na Natchnienie, a on uśmiechnął się do mnie. Wiedziałam już,  w jaki sposób możemy pomóc Mędrcowi i  naszym nowym, jeszcze nie do końca poznanym przyjaciołom. Nie wolno nam było zmarnować ani jednego niemroku, pora zabrać się za odpisywanie na listy! Chociaż wiemy już, że czekanie też ma swój urok, nie możemy kazać im czekać!

Zasiedliśmy ponownie w miękkich fotelach. Tym razem każdy z nas trzymał w jednej rękołapce pęk listów, a w drugiej – pióro z zapasem atramentu. Ogień kominka, objęty troską Natchnienia, nieustannie otulał nas swoim ciepłem, a czytane przez nas listy przenosiły nasze myśli na Archipelag Wysp Kokosowych. Wspólnie szukaliśmy odpowiedzi na zadane w listach pytania, wspólnie przeżywaliśmy radość opisywanych w nich przygód, wspólnie szukaliśmy słów niosących ukojenie myślom zatroskanym.

Szybko okazało się, że każdy z nas jest specjalistą w innej dziedzinie. Niezależnie od tego, jakiego problemu dotyczył list, wiedzieliśmy, że w naszym gronie znajdzie się ktoś, kto wie, jak go rozwiązać. I każdy z nas potrafił czerpać z mądrości tych, którzy go otaczali. Wspólnymi siłami odpisywaliśmy na listy, dumnie podpisując każdy z nich słowami Przyjaciele Mędrca. I kiedy pudełko oddało nam już prawie wszystkie swoje tajemnice, a nasze rękołapki zmęczone pisaniem upomniały się o odpoczynek, Mędrzec wniósł do biblioteki wazę pełną parującej, aromatycznej zupy. Zajadaliśmy się nią ze smakiem, nie przerywając dyskusji na temat magii listów. Ponieważ ja miałam szczęście poznać tę magię już wcześniej, zapragnęłam podzielić się nim z przyjaciółmi. Po skończonym posiłku, gdy gwar rozentuzjazmowanych głosów lekko przycichł, wyjęłam z kieszeni list, który otrzymałam parę niemroków temu. Bardzo lubię do niego wracać, dlatego często mam go przy sobie. I nie powinno dziwić to nikogo, kto pozna jego treść. Zresztą, sami posłuchajcie:

Już czuję radość z tego, że mogę do Ciebie skreślić kilka słów. Już teraz mam nadzieję, że choć raz się uśmiechniesz, czytając ten list. Jest w listach coś magicznego. Nie zastąpią nigdy rozmowy, ale chyba nawet nie mają jej zastępować. Listy są czymś innym. Czymś niekiedy bardziej subtelnym, osobistym. Zresztą nie piszemy ich do obcych nam osób. Piszemy je do bliskich. I już sam fakt pisania tę bliskość definiuje i podkreśla. W normalnej rozmowie otwieramy usta. Pisząc list otwieramy serce. Tu każda litera, słowo czy zdanie, są ważne. Nie ma pustych westchnień, nie ma ciszy. Wszystko brzmi i nadaje sens całości. List to nie tylko wiersze, ale też to, co napisane jest między nimi. To uczucia, które przekazujemy treścią, papierem, kopertą i atramentem. Listy są nie tylko teraz, kiedy czytamy je po raz pierwszy. Wracamy do nich, aby przywołać wspomnienia, aby przeżyć ich treść jeszcze raz i jeszcze raz. Żyją swoim życiem, jak więź między nadawcą i adresatem. Często w liście piszemy to, czego nie powiedzielibyśmy w rozmowie, bo jego ciepło nas ośmiela i dodaje odwagi. I nasuwa się tu jeszcze podobieństwo do Świętego Mikołaja – list jest prezentem. Choć na szczęście nie potrzebuje czasu świąt, aby sprawić radość obdarowanemu.

Zapadła cisza. List tak pięknie podsumował nasze rozmowy, że kolejne słowa były niepotrzebne. Ogień trzeszczał w kominku, a nasze myśli zapadły się razem z nami w miękkość foteli. Zamknęliśmy oczy, otwierając serca.

PS. Gdy chciałam odstawić pudełko na swoje miejsce, okazało się, że w środku jest jeszcze paczuszka listów związanych złotą wstążką. Były inne, niż te wcześniejsze. Nie pachniały prażonymi wiórkami kokosowymi, tylko… miłością. Jej woń unosiła się wraz z zapachem delikatnych perfum. Każda litera, składająca się na imię adresata, była jak obietnica troskliwego dotyku dłoni na policzku ukochanej osoby. Wzruszona zebrałam wszystkie te obietnice i odczytałam nazwę drugiej połówki czyjegoś serca: Mój Mędrzec. Koperta była ręcznie ozdobiona pastelowym deseniem. Nie było wątpliwości – to nie kredki ani farby, ale czułe serce muskało kopertę swoimi barwami. Gdy podałam Mędrcowi paczuszkę listów, jego oczy aż zalśniły blaskiem miłości i ogromnej tęsknoty, której dał upust łzami spływającymi po policzkach. Przyłożył listy do serca i zamknął oczy. Wtedy na odwrocie jednej z kopert dostrzegłam podpis. I już wiedziałam, że nasz przyjaciel jest teraz myślami gdzieś na odległych wyspach tuląc do siebie dłoń… Królowej Sophii.

Mały Cud

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *