Połaskotać słonia czyli arbuzowa opowieść. Część 5 – Od zawsze z nami

image_pdfimage_print

Pewnego piątkowego popołudnia, podobnie jak każdego innego popołudnia roku szkolnego, babcia czekała, aż Łucja skończy lekcje i wróci do domu. Razem z babcią czekała gorąca zupa. Kiedy obie – i babcia, i zupa – doczekały się powrotu zmęczonej nauką uczennicy, rozpoczęły się codzienne próby nakłonienia dziewczynki do zjedzenia ciepłego dania. Aby wymigać się od jedzenia, Łucja jak zwykle szukała wymówek. Czasami wolała nawet zamiast do talerza usiąść do lekcji!

W ten weekend miała napisać opowiadanie o przyjaźni. Siedząc obok stygnącej zupy, zaczęła pisać o tym, jak trudno znaleźć przyjaciela – szczególnie, gdy się ma dziesięć lat. Napisała krótki wstęp, ale na ciąg dalszy zabrakło jej pomysłów. Z nadzieją, że pomoże jej odrobina odpoczynku (i że babcia nie zauważy niezjedzonej zupy) włączyła komputer i zajrzała na arbuzową wyspę. A gdy po raz kolejny czytała o mrówkojadzie, który pożera pestki, niewymawiającej „r” Róży i Juanicie z włosami w kolorze tęczy, uśmiechnęła się czując, że opisywane postacie stają się jej…

– Właśnie! – krzyknęła radośnie Łucja – To są moi przyjaciele! Już wiem jak zakończyć pracę domową – pomyślała.

Wzięła zeszyt i zaczęła pisać o magicznej przyjaźni między Juanitą, Różą i… Łucją. Zaglądając cichutko do pokoju, babcia zauważyła z jakim zaangażowaniem dziewczynka zabrała się do pracy i nawet się nie złościła, że zupa wystygła zupełnie nieruszona. Wtedy wydarzyło się coś… niecodziennego. Szczęśliwa, że ma tak niezwykłych przyjaciół, Łucja poczuła, jakby ta przyjaźń unosiła ją w powietrze. Ze zdziwieniem zauważyła, że naprawdę leci, trzymając w dłoni sznurek! Na jego końcu był latawiec, a na końcu podróży… Łucja szybko się domyśliła.

 

*****

 

Po całym dniu, Grzegorz usiadł sobie wygodnie w fotelu – w końcu miał chwilkę dla siebie. Włączył komputer i wszedł na stronę Mały Cud, aby sprawdzić, czy nie pojawiło się coś nowego. Nie pojawiło, nie czuł jednak z tego powodu rozczarowania. Czekanie też ma swój urok.

Po raz kolejny wrócił do zakładki z wierszami – nie omieszkał wyrazić w komentarzach tego, co czuje po ich przeczytaniu. Potem otworzył ostatnie arbuzowe opowiadanie, a kilka pierwszych linijek szybko przeniosło go na wyspę. Przez chwilę miał nawet wrażenie, że czuje powiew ciepłego wiatru na twarzy. Wyobrażał sobie mieszkańców, słyszał ich śmiech, a nawet czuł smak pestki o smaku… pragnienia. Czego pragnął? Pragnął z nimi porozmawiać i zadać im tysiące pytań, które odkładał w głowie, poznając każdego z nich w opowiadaniach.

Miał jeszcze jedno pragnieniomarzenie. Uśmiechnął się sam do siebie na wspomnienie piłkarzyków – gry z dzieciństwa, w której metalową kulką strzelało się gole ludzikami na sprężynkach. Właśnie takie miał. A co się z nimi stało? To ciekawa historia, podobnie jak historia jego młodszego brata, za sprawą którego piłkarzyki przestały strzelać bramki. Przetrwała tylko metalowa kulka, ponieważ była jedyną rzeczą, której brat nie potrafił zepsuć. A teraz Grzegorz zapragnął znów być dzieckiem i zagrać z nim w piłkarzyki, jak kiedyś.

Z marzeń wyrwał Grzegorza widok paczki, która leżała na biurku obok komputera. Zdziwiło go, że nie dostrzegł jej wcześniej. Otworzył ją pośpiesznie, a fala ciepła i emocji rozlała się po jego sercu. Nie wierzył w to, co widzi! Delikatnie, aby czasem nie spłoszyć tego widoku, przesunął rękę w kierunku zawartości paczki. Tak bardzo chciał, aby nie był to tylko wytwór jego wyobraźni! Dotknął piłkarzyka, przy którym leżała metalowa kulka. Chwycił go i odchylił, aby po chwili puścić.

Kulka potoczyła się prosto do małej blaszanej bramki. Zamknął oczy ze szczęścia, a gdy je otworzył leciał, trzymając sznurek, na końcu którego przyczepiony był latawiec w kształcie wędrownego ptaka. Obok niego leciała dziewczynka, której mina mówiła, że jest tym wszystkim zaskoczona tak samo, jak on. Chmury pod nimi przesłaniały widok ziemi, ale oboje wiedzieli, dokąd lecą…

 

*****

 

Mędrzec miał w oczach chochliki, niczym dziecko, które posiadło jakąś tajemnicę i nie może doczekać się, aby ją wyjawić. Nie były to chochliki z oczu dziecka, które coś zbroiło. Te były pełne dobra, a mieszanina tajemniczości i niespodzianki wprost je rozpierała. Gdy przechadzał się wzdłuż plaży, pogwizdywał wesoło. Nie miałem żadnych wątpliwości – Mędrzec szykował jakąś gigantyczną niespodziankę, która aż unosiła się w powietrzu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ta niespodzianka naprawdę spadnie z nieba.

Czy mogliśmy sobie wszyscy wymarzyć coś wspanialszego? Na pewno nie! Nawet teraz, gdy o tym opowiadam, mam gęsią skórkę z podekscytowania, a uśmiech kończy się na moich uszach. Tylko Mędrzec mógł wpaść na tak cudowny pomysł! To znaczy – każdy mógł na niego wpaść, ale wpadł właśnie on. W końcu nie bez powodu jest Mędrcem.

Wszyscy mieszkańcy arbuzowej wyspy brali udział w przygotowaniach do koncertu. Nie mogliśmy się go doczekać, a zniecierpliwienie było wyjątkowe, jak przed każdym koncertem. Nasza sala koncertowa, która zawstydza swoim urokiem nawet operę w Sydney, lśniła i była gotowa na śpiew Róży i taniec Juanity. Po skończonych przygotowaniach usiedliśmy w cieniu palm, aby chwilkę odpocząć. Alfi, który nie znał pojęcia „usiąść w jednym miejscu i choć przez chwilę nic nie robić” zaproponował, że będzie nam opisywał, co widzi, a my będziemy odgadywać, co to jest. Wszyscy z radością przystaliśmy na jego pomysł. Aby nie ułatwiać nam zadania, mrówkojad stanął za naszymi plecami i spojrzał w kierunku morza.  Zniecierpliwiony przedłużającą się ciszą, Tomi poprosił Alfiego, aby ten zaczął w końcu opowiadać. Jednak Alfi milczał. Gdy Róża ponowiła prośbę, przemówił wreszcie i wymamrotał:

– Yyyyyyy…

– Mógłbyś jakoś rozwinąć to zdanie, Alfi? – zażartowała Juanita.

– Jakby wam to powiedzieć… – zaczął Alfi niepewnym głosem. – Widzę dwóch… człowieków, idących w naszą stronę. Dziewczynka i chłopiec. Niosą latawce w kształcie wędrownych ptaków.

– Uwielbiam Twoje poczucie humołu i wyobłaźnię Alfi – skwitowała z uśmiechem Róża.

– Chłopiec niesie też w drugiej ręce coś, co kształtem przypomina blachę do pieczenia placka arbuzowego – kontynuował Alfi, jakby nie słyszał, co powiedziała Róża.

Gdy tylko Alfi napomknął o czymś w kształcie blachy do pieczenia, od razu przyszła mi na myśl gra, którą kiedyś, milion niemroków temu, miał mój brat. Były to piłkarzyki i często w nią razem graliśmy. Na małym boisku umocowani byli piłkarze na sprężynach i blaszane bramki, a grało się metalową kulką.

Zgodnie z legendą, którą rozpowszechnia mój brat i mama, pewnego pięknego dnia, za siedmioma górami i lasami, wkroczyłem na boisko. Dosłownie. Kilka razy podskoczyłem, potupałem i… już nigdy więcej nie zagraliśmy w piłkarzyki. Legenda głosi też, że tylko kulki nie popsułem. Było to prawdziwym wyczynem, bo ponoć – idąc dalej tropami legendy – potrafiłem popsuć wszystko.

– To piłkarzyki, taka gra – wypaliłem, wypowiadając na głos swoją myśl.

– A dziewczynka ma duże okulary w czarnych oprawkach – dodała Wrażliwość, jakby też skomentowała swoje myśli.

– Albo podglądacie, albo z jasnowidzeniem idzie wam równie dobrze, jak z pisaniem – bez zastanowienia skwitował Alfi.

– Gdzie oni są teraz są? – spytał Tomi.

– Stoją przede mną – odparł Alfi.

Odwróciliśmy się wszyscy. Alfi nie żartował! Stała przed nim niespodzianka Mędrca. Stała z otwartymi ustami razy dwa i patrzyła na nas rozbieganymi oczami razy cztery.

Znacie to uczucie, kiedy z nieba spada tak ogromna niespodzianka, a wy, zachowując spokój i nie dając się ponieść emocjom, spokojnie witacie się z niespodzianką? Ja też nie! Radość eksplodowała ze wszystkich stron, wybuchło istne szaleństwo! Spojrzałem na Mędrca i zobaczyłem w jego oczach łzy szczęścia. On w moich zobaczył podziękowanie.

W ogromnym gwarze długotrwałego powitania trudno było opaść emocjom, które latały bezładnie nad naszymi głowami. Juanita poprosiła je, aby na niemrok usiadły spokojnie na palmie, a gdy pozytywnie rozpatrzyły jej podanie i usiadły, Juanita podeszła do Zygfryda.

– Zygfrydzie, poznaj proszę naszych przyjaciół: Łucję i Grzesia – przedstawiła przybyłych, a uśmiech miała od jednego końca tęczy do drugiego.

Zygfryd nawet nie zdążył się odezwać, gdy oboje już go tulili. Tradycyjnie Nieśmiałość namalowała wtedy Zygfrydowi rumieńce. Emocje znów wzbiły się ponad wyspę, a gdy przywitanie dobiegło końca i usiedliśmy, Tomi podał każdemu przepyszny sok z arbuza.

To nie były odwiedziny (bo tak naprawdę każdy był u siebie), to było spotkanie przyjaciół. Alfi z Zygfrydem objaśniali Łucji nowo odkryte smaki pestek, co wiązało się od razu z ich degustacją. Widząc, jak Łucja próbuje pestki o smaku nieopisanego zachwytu, Tomi wziął szybko kredki i uwiecznił ją na rysunku. Grzegorz, zgodnie ze swoim marzeniem, zadawał tysiące pytań, a każdy chętnie i z uśmiechem na nie odpowiadał – nawet Mędrzec, choć po swojemu, czyli milczeniem i opanowaną do perfekcji mimiką.

W pewnym momencie Róża szepnęła coś Łucji do ucha. Ta aż podskoczyła z radości, po czym obie zniknęły. W tym samym momencie Alfi podszedł do Grzesia i zabrał go na słówko. Po trzech niemrokach wrócili. Tomi wstał i zaprosił wszystkich do sali koncertowej. Znów mieliśmy szczęście – siedzieliśmy w pierwszym rzędzie (jedynym zresztą, jak wiecie). Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, na scenę wyszła Róża. Spojrzała na Łucję i obniżyła mikrofon. Znów spojrzała i opuściła go jeszcze niżej. Po czym bez słowa zeszła ze sceny.

Teraz weszła na nią Łucja. Dziewczynka stanęła trochę niepewnie przy mikrofonie i lekko zmieszana popatrzyła na zebranych. Widocznie nasze spojrzenia pomogły jej rozwiać wątpliwości, bo po chwili odbiła na swojej twarzy otaczające ją uśmiechy i zaczęła recytować wiersz.

Kiedy ostatnio zastanawiałaś się, czym jest rosa?

Co się stanie, gdy śniegiem dotkniesz czubka nosa?

Nadal się dziwisz, widząc tęczę, gdy niebo niebieskie?

Czy uśmiechasz się, widząc słonia płynącego pieskiem?

 Zamknąłem oczy zatapiając się w jej dziecięcym, szczerym, wesołym głosie. Każde słowo było statkiem, na którego pokładzie było więcej szczęścia, niż mogłem poczuć. Gdy skończyła, po wyspie rozlała się fala braw. Dziękując za oklaski Łucja ukłoniła się, a po chwili spytała, czy może zaśpiewać piosenkę, którą sama wymyśliła. Odpowiedzią na jej pytanie były brawa, zaśpiewała więc – o przyjaźni i radości pomagania. Czy ona zdaje sobie sprawę, jakim jest natchnieniem? Mam nadzieję, że tak. Opuszczała scenę przy owacjach na stojąco, a zaraz po niej na scenę wszedł Grześ. Jeszcze dobrze nie ochłonąłem po występie Łucji, gdy rozległ się jego głos:

Alfi to istota idealna. Wszystko go cieszy, raduje i bawi…

Przeczytał pierwsze opowiadanie o arbuzowej wyspie! Nie byłem w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa. Zresztą podobnie, jak wszyscy. Słowa i tak nie oddałyby tego, co czułem, gdy słuchałem, jak czyta, a czytał sercem. Tu i teraz, w tej sali koncertowej, spełniały się marzenia. Nie tylko moje i nie tylko te wypowiedziane…

Dopiero później dowiedziałem się, co Łucja usłyszała od Róży, a Grześ od Alfiego. Usłyszeli prośby o spełnienie marzeń, a nasi przyjaciele – jak to przyjaciele – zrobili to.

Wyspa z arbuza to nie tylko miejsce, które spełnia marzenia. To także miejsce, w którym my mamy moc spełniania marzeń swoich przyjaciół. Marzeń głośno wypowiedzianych i tych wyszeptanych do ucha, a nawet tych, które zostały przemilczane, a mimo to się spełniły. A raczej zostały spełnione przez przyjaciół. Bo gdyby nie oni, ani wyspa, ani Mały Cud, który tam mieszka, nie byłyby tym, czym są.

Po koncercie czekały na nas arbuzowe wypieki przygotowane przez Wrażliwość. Usiadłem pod palmą, pod którą leżały piłkarzyki. Wziąłem je do ręki, tym razem nie po to, aby je popsuć, ale aby je naprawić i naprawić też coś z ich pomocą. Grześ, który przysiadł się po chwili, położył metalową kulkę przy jednym z piłkarzyków. Dotknąłem go, chwyciłem i odchyliłem, aby po chwili puścić. Kulka przetoczyła się po całym boisku i wpadła do blaszanej bramki. Pamiętałem ten dźwięk z dzieciństwa.

– Którymi grasz, bracie? – spytałem.

Nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się i obrócił boisko, wybierając białych.

Mały Cud

3 Comments

  1. Po każdym przeczytanym razie odkrywam perełki:
    ” a uśmiech miała od jednego do drugiego końca tęczy”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *