Mucha nie siada czyli arbuzowa opowieść. Część 3 – Rozgwiazda

image_pdfimage_print

Stałem i patrzyłem na pestkożernego mrówkojada, kiedy ktoś nagle chwycił mnie za ramię. To była Ona.

– Dzień do… – zaczęła spontanicznie, po czym lekko zmieszana uśmiechnęła się, a słońce sprawiło, że było to bardzo ciepłe powitanie. – Chciałam… Chciałam… Właściwie to sama nie wiem… Myślałam, że zobaczyłam kogoś znajomego, ale my chyba nie spotkaliśmy się wcześniej?

– Nie sądzę… – zacząłem, choć nie była to pewna odpowiedź. Brak pewności wynikał z tego, że z jednej strony wiedziałem, że wcześniej się nie spotkaliśmy, ale z drugiej miałem nieodparte wrażenie, że to nie do końca musi być prawda. Gdy patrzyłem w jej oczy, które uśmiechały się jeszcze bardziej niż reszta jej roześmianej twarzy, mocno czułem, że pomimo braku wcześniejszego spotkania skądś się znamy. Uczucie tyleż absurdalne, co intrygujące.

– …choć pewności nie mam – dokończyłem, odwzajemniając ciepły uśmiech.

– Mnie się wydaje… Ale nie, raczej nie… Odkąd jestem na wyspie niczego nie jestem pewna…

– Co ci się wydaje? – spytałem zaciekawiony.

– Zawsze potrzebowałam dużo czasu, żeby dobrze poczuć się w nowym miejscu, a gdy jestem na wyspie, czuję jakbym była tu od bardzo, bardzo dawna. Aby otworzyć się na nową znajomość, zawsze długo obserwowałam zachowania i reakcje poznawanego, nim sama dałam się poznać. A tu każdy od razu wydaje mi się dobrym przyjacielem. A i ciebie zapewne nie widziałam nigdy wcześniej, a wydaje mi się, że mamy za sobą długie niemroki wypełnione niekończącymi się rozmowami.

Miała rację. Nazwała to, co sam czułem. Wyspa, choć tak niezwykła i bajkowa, nie wydawała się miejscem, które odwiedzam pierwszy raz. Nie było to miejsce nieznane, z tym wszystkim, co niosą ze sobą nieznane miejsca. Nie wiedziałem jeszcze dlaczego, ale wyspa ta była najbliższym mi światem. Dziewczyna nie myliła się też, jeśli chodzi o jej mieszkańców. Nie poznałem ich wcześniej, a jednak ich znałem. I każdy był moim przyjacielem. Nie widziałem wcześniej dziewczyny, jednak to, co się jej wydawało, wydawało się też i mnie. Musieliśmy już wcześniej rozmawiać i to nie jeden raz.

Kiedy tak rozmyślałem, moje spojrzenie skupiło się na książce, którą dziewczyna trzymała w ręce, a której wcześniej nie zauważyłem. Z książki wystawały zapisane odręcznie kartki, a układ zdań na kartkach podpowiadał mi, co mogły zawierać.

– Piszesz wiersze? – spytałem, wskazując wzrokiem na kartki.

– Tak… – odpowiedziała nieśmiało, a policzki spowił jej różany rumieniec. – To znaczy piszę tak dla siebie, swoje myśli niepoukładane. Trochę dla innych… – dodała.

– Mogę zobaczyć? – przerwałem jej w połowie zdania, a towarzyszyła temu nie tylko ciekawość samych wierszy, ale również tych myśli. Poezja nigdy nie była czymś, co mnie porywało. Nie widziałem w niej magii, której szukałem. Ale za chwilę miało się to zmienić.

– Jeśli chcesz… – odpowiedziała, podając mi niepewnie książkę z kartkami.

Pisała o szczęściu, smutku, rozterkach i radości. Wiersze były piękne i pełne emocji, a czytając je miałem wrażenie, że czytam je głosem dziewczyny, co dopełniało obraz jej ciepła. Płynęła z nich nadzieja i przekonanie, że życie jest piękne, choć nieraz chmury zasłaniają słońce. Nawet kiedy pisała o rzeczach oczywistych, robiła to w taki sposób, że wreszcie to do mnie docierało. Znajdowała dobro i szczęście tam, gdzie ja nawet bym ich nie szukał. Pomyślałem, że to ogromny dar. W jej wierszach każde słowo miało sens. Nie tylko słowo, ale nawet pojedyncza kropka czy przecinek. Wiersze były podobne do jej uśmiechów – zostawiały po sobie szczęście.

Czytałem zamyślony, a wtedy przyszedł Tomi z Juanitą. Widząc, że jestem w innym świecie, zapytali dziewczynę, co mnie tak pochłonęło. Opowiedziała im o swoich wierszach i o tym, dlaczego zaczęła je pisać.

– Pewnego dnia byłam na spacerze i spotkałam małą dziewczynkę. Była smutna, a jej oczy były pełne łez. Uśmiechnęłam się do niej. Łzy zniknęły, a gdy opowiedziałam jej naprędce wymyślony wierszyk, smutek ustąpił, a ona uśmiechnęła się do mnie. Postanowiłam wtedy, że gdy ktoś będzie smutny, będę się do niego uśmiechała, aby przestał się smucić i będę pisała wiersze, aby sprawić temu komuś radość.

– Rozumiem – odparł Tomi. – Jednak co dzień bardzo wielu ludzi jest smutnych. Są ich tysiące, setki tysięcy. To piękne, co robisz, ale nie jesteś w stanie pomóc każdemu smutnemu człowiekowi. Nie uważasz więc, że choć to pełne dobra, nie ma większego znaczenia? – zapytał.

W odpowiedzi dziewczyna podeszła do Juanity, która do tej pory stała bez słowa, ściskając swoje pudełka. Niesamowity uśmiech, jakim ją obdarowała sprawił, że smutki Juanity gdzieś zniknęły, a jej twarz stała się radosna, jakby tych smutków nigdy nie było.

– Ma znaczenie choćby dla niej.

Wszyscy staliśmy poruszeni tym cudownym przesłaniem. Patrząc na Tomiego, odniosłem wrażenie, że jego pytanie było bardzo przemyślane i chyba miał nadzieję, że właśnie taką odpowiedź usłyszy. W jego spojrzeniu widać było dumę wymieszaną z radością.

Spojrzałem na ostatni wiersz, który napisała dziewczyna na swoich kartkach. Był to wiersz o szczęściu i zmienianiu świata. Kończył się zdaniem, które już na zawsze miało pozostać w moim sercu: Każdy uśmiech jest małym cudem…

Staliśmy tak wszyscy, rozmawiając o wierszach, życiu i przyjaźni. Im dłużej rozmawialiśmy, tym bardziej czułem ciepło. Ale nie to wywołane temperaturą, tylko ciepło, które biło od niej. Ciepło, które nie było ciepłem samym w sobie, ale niosło nutę czegoś więcej. Nie potrafiłem tego określić, choć z każdym jej wypowiedzianym słowem, uśmiechem, którym malowała szczęście, czułem to coraz mocniej. Sposób, w jaki opowiadała, ton głosu i jego barwa sprawiały, że chciało się jej słuchać. Na chwilę uciekłem myślami, aby znaleźć odpowiednie słowo, które mogłoby nazwać to, co czułem. Już byłem blisko, gdy nie wiadomo skąd i bez żadnego powitania czy też wstępu pojawił się Alfi i zapytał dziewczynę:

– Jak masz na imię?

A ona wzięła oddech i gdy jej struny głosowe były już gotowe, aby odpowiedzieć…

– Wrażliwość!!! – wykrzyknąłem, dumny z siebie, że wreszcie znalazłem właściwe słowo.

Dziewczyna zaniemówiła i stała z otwartymi ustami, zaskoczona całą sytuacją.

– Bardzo ładne imię – patrząc na nią odpowiedział rozbawiony Alfi. – Pasuje do twoich oczu i do uśmiechu – dodał, oddalając się tak samo szybko, jak się wcześniej pojawił.

Chwilę trwało, nim zdałem sobie sprawę z tego, co właśnie zaszło. Pomyślałem, że muszę przeprosić za to, że nie pozwoliłem jej się przedstawić i przeszkodziłem swoim krzykiem. Ułożyłem już sobie w głowie to, co chciałem powiedzieć.

– Alfi ma rację. To piękne imię i idealnie do ciebie pasuje. Czuć tę wrażliwość w każdym twoim słowie. – Nie wierzyłem w to, co mówię! Myślałem jedno, a mówiłem drugie. Postradałem zmysły czy mam arbuzowe rozdwojenie jaźni?!

– Ta wrażliwość sprawia, że czuję wszystko bardziej – kontynuowałem oderwany od rozumu wywód. – A gdy o czymś opowiadasz, to zamykam oczy i widzę to… widzę to…

– Sercem? – spytała, wiedząc doskonale, co miałem na myśli.

Nie oczekiwała odpowiedzi. Są pytania, na które i bez odpowiedzi znamy odpowiedź. Zamyśliła się, jakby i ona odkrywała coś równie ważnego.

– Wrażliwość… – wyszeptała jakby sama do siebie. – Tak, mam na imię Wrażliwość, a ty?

Pytanie o moje imię, choć było naturalne i powinienem się go spodziewać, zaskoczyło mnie. A właściwie to nie było zaskoczenie, ile zastanowienie połączone z pragnieniem, aby znaleźć odpowiedź. Przecież każdy ma imię. Dlaczego ja nie znam swojego? A może je znam, tylko zapomniałem?

– Nie wiem – odparłem krótko.

– Ja też jeszcze przed chwilą nie wiedziałam – powiedziała cichym głosem – ale to chyba dobre miejsce do tego, abyś i ty się dowiedział.

Znowu miała rację. Nie było lepszego miejsca, aby odnaleźć nie tylko swoje imię, ale również siebie. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że choć dopiero przed chwilą się spotkaliśmy, wiedziałem, że Wrażliwość może mi w tym pomóc. Chociaż nie, ja tego nie wiedziałem – ja to czułem.

Mały Cud

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *