1

Mucha nie siada czyli arbuzowa opowieść. Część 1 – Istota idealna

 

Alfi to istota idealna. Wszystko go cieszy, raduje i bawi. Wszystko – to znaczy absolutnie wszystko, bez żadnego wyjątku. Gdyby szczęście miało postać gąbki, to po jej wyciśnięciu – jeśli, dajmy na to, dałoby się wycisnąć tylko jedną kroplę tego szczęścia – byłby nią właśnie Alfi.

Kiedy pada deszcz, Alfi jest szczęśliwy. Gdy nie pada, Alfi jest jeszcze szczęśliwszy. Znów pada i Alfi jest mega szczęśliwy. Każda rzecz daje mu szczęście, ba, nawet rzeczy całkowicie się wykluczające. Juanita powiedziała kiedyś, że Alfi to perpetuum mobile szczęśliwości. Cóż, Alfi nie zrozumiał, co nie przeszkodziło mu być i z tego powodu szczęśliwym.

Im bardziej Alfi jest szczęśliwy, tym bardziej jest tym szczęściem nakręcony, a im bardziej jest nakręcony, tym bardziej jest szczęśliwy! Na wyspie utarło się powiedzenie, że tylko dwie rzeczy są bezgraniczne – szczęście Alfiego i Alfiego szczęście. Całkowicie się z tym zgadzam. Każdy na wyspie wie, że to właśnie szczęście wymyśliło Alfiego. No, prawie każdy, bo Alfi uważa, że to on sam siebie wymyślił. Chyba, że szczęście i Alfi to… Zresztą, nieważne.

Dlaczego opowiadam wam o Alfim? To jest bardzo, ale to bardzo dobre pytanie. Posłuchajcie od początku.

Wylądowałem na łące, otoczonej z każdej strony lasem. Czekał mnie kilometrowy spacer do najbliższej drogi. Już miałem pakować swoje skrzydło do plecaka, gdy zobaczyłem… Tak, to był on! To był motyl! Tak właśnie wyobrażałem sobie motyla pisząc opowiadanie „Sekret szczęścia”. Motyl był bajecznie kolorowy, nawet na tle łąki i kwiatów wyglądał niezwykle. Latał od jednego kwiatka do drugiego, zatrzymując się na każdym tylko na chwilę. Jeśli miał w zamyśle skupić na sobie moją uwagę, to udało mu się to bez wątpienia. Stałem jak wryty, nie mogąc oderwać od niego oczu. A on z każdym kwiatkiem był bliżej mnie. Wyciągnąłem rękę z otwartą dłonią, tak samo, jak zrobił to Pipo. Motyl ignorował mnie z początku, majestatycznie prężąc się na każdym płatku. Już miałem schować rękę, zawstydzony trochę swoją naiwnością i nadzieją, że usiądzie mi na dłoni, gdy nagle… Motyl wzbił się ponad łąkę i leciał prosto na mnie! Widziałem, jak słońce odkrywa kolejne barwy jego półprzeźroczystych skrzydeł. W końcu usiadł na mojej dłoni.

Czas się zatrzymał, wiatr przestał wiać, a cisza sprawiła, że słyszałem uderzenia swojego serca. Motyl patrzył na mnie, choć nie mogłem dostrzec jego oczu. Ale czułem, że obserwował mnie, jakby czekał na to, co zrobię. Odruch kazał mi zgiąć palce dłoni, nie chciałem go jednak spłoszyć. Siedział ufnie, jakby doskonale wiedział, co się dalej wydarzy. I wiedział, naprawdę wiedział.

Gdy zatrzepotał skrzydłami, poczułem powiew ciepłego powietrza na twarzy. Oślepił mnie refleks słońca odbity od jego skrzydeł. Odruchowo zamknąłem oczy, myśląc o tym, że nie schowałem skrzydła do plecaka. Gdy je znów otworzyłem, zobaczyłem najbardziej niezwykły widok, jaki w życiu widziałem. Choć, nie wiedzieć czemu, nie byłem z tego powodu zdziwiony. Nie tylko nie zdziwiony, ale czułem, jakbym całe życie czekał, aby się tutaj znaleźć. Tutaj, to znaczy na wyspie z arbuza.

Nie dziwiło mnie ani miejsce, ani fakt, że znów byłem nastolatkiem. Przecież to takie oczywiste. Tak oczywiste jak… mrówkojad, który – nie przestając się ani przez chwilę zajadać pestkami z arbuza – pomachał do mnie. Co to za mrówkojad i skąd się tutaj wziął? A, przecież to Alfi, który twierdzi, że sam siebie wymyślił – odpowiedziałem sobie w myślach. W sumie to ma sens. Choć jakby się głębiej zastanowić, a przede wszystkim spojrzeć w wiecznie rozbiegane oczy Alfiego, on raczej nie byłby w stanie niczego wymyślić. Ale z drugiej strony, to mogą być pozory – może Alfi tylko się kamufluje? Spojrzałem na niego jeszcze raz – nie, to jednak nie może być kamuflaż. Zapowiadał się cudowny dzień.

Alfi, oprócz tego, że jest notorycznie szczęśliwy, ma hobby. Jego hobby to… wszystko jest jego hobby! Jedzenie pestek arbuza i niejedzenie pestek arbuza, kąpiele słoneczne i leżenie w cieniu. Można by powiedzieć, że Alfi popada ze skrajności w skrajność, gdyby nie to, że Alfi nie zna pojęcia skrajności. To zupełnie tak, jak kula. Wszystko w kuli jest tak samo skrajne, jak i nieskrajne. Wszystko jest jednocześnie początkiem i końcem.

Najważniejsze jednak jest to, że Alfi zaraża szczęściem innych. Permanentne zarażanie szczęściem all-inclusive. Nim ktokolwiek zdąży pomyśleć o tym, aby choć przez ułamek sekundy nie być szczęśliwym, Alfi przechwytuje zalążki takich myśli, zaraża szczęściem i dopiero takim pozwala urodzić się w czyjejś głowie. Dotyczy to również samego Alfiego, który zaraża szczęściem sam siebie, a jego skuteczność wynosi grubo ponad 100%! Tak przynajmniej twierdzi Alfi, bardzo z tego powodu szczęśliwy.

Alfi potrafi też zaskakiwać, jak wtedy, gdy na mecz arbuzokoszykówki przyszedł w koszulce z napisem Myślę, więc jestem. Baliśmy się wtedy, że możemy się z nim nie zdążyć pożegnać! Jednak nie zniknął, co dało nam wszystkim dużo do myślenia. Nie tyle ta koszulka i nie tyle, że Alfi nie zniknął, ale to, że często był powodem naszych przemyśleń. Może jednak Alfi jest mistrzem kamuflażu?

Kiedy tak stałem, patrząc na pestkożernego mrówkojada, ktoś nagle chwycił mnie za ramię. To była… Ona.